Obudził ją zimny dreszcz, który przeszedł po jej rozpalonym ciele. Nie otwierała swoich oczów, gdyż nie była w stanie tego zrobić. Przez głowę przechodziły jej myśli, non stop zagłuszane przez przeszywający skronie ból. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje, a gdy się zreflektowała, poczuła się jeszcze gorzej. Noce i ranki były dla niej koszmarem, w którym dopadały ją najgorsze myśli, najgorsze wspomnienia, gdyż miała czas, by to wszystko analizować. Te wszystkie błędy, wszystko, co zrobiła źle. A, nie ukrywając, w jej krótkim życiu popełniła ich nader wiele.
Z zamyśleń wyrwał ją cichy dźwięk kroków na drewnianych schodach, które znajdowały się niedaleko drzwi do sypialni chłopaka, gdzie aktualnie spała. W tym domu bez problemu dało się zgubić, jednak przez tę krótką chwilę poznała całe mieszkanie.
Usłyszała otwierane drzwi, a następnie oddech bruneta, który uklęknął przy niej. Bez otwierania oczu wiedziała, że dokładnie się jej przygląda, tak, jak zawsze miał w zwyczaju robić. Był pewny, że nie śpi, dlatego delikatnie poruszył jej barkiem okrytym śnieżnobiałą pościelą. Podniosła jedną powiekę, by spojrzeć na ciemnookiego. Uśmiechnął się wyrazem mówiącym dzień dobry. Mimo iż czuła się okropnie nie tylko psychicznie, ale także fizycznie, odwzajemniła gest. Poruszyła się w ciepłym materiale okrywającym jej ciało i wyciągnęła rękę w jego kierunku, aby opadającą dłonią z nieznaczną siłą uderzyć go w czubek głowy, lekko trącąc jego ułożone już włosy.
- Widzisz, jak się kończą Twoje zabawy? - odezwała się cichym głosem pierwszy raz tego dnia, przypominając o wczorajszym wieczorze, który prawdopodobnie miał wpływ na jej stan. Ujmując - po prostu się przeziębiła, gdyż o takiej porze temperatura różniła się znacznie od tej, która panowała, gdy na niebie świeciło słońce.
Zmartwił się, na co wskazywał wyraz jego twarzy. Kochał ją, czego już nie ukrywał, dlatego obawiał się o jej zdrowie, nawet niepotrzebnie - dodatkowo sam do tego doprowadził swoim głupim zachowaniem. Ale od zawsze taki był, tego już zmienić nie umiał. Wstał i opuścił sypialnię, mówiąc, by Viktoria się nigdzie nie ruszała.
Nie miała takiego zamiaru, z dwóch powodów. Nie była w stanie zrobić tego fizycznie, primo. Po drugie, wcale tego nie chciała. Dortmund był jej małą ojczyzną, tego nie mogła zaprzeczyć, ale oderwanie się od problemów uważała za dobry pomysł. Tutaj dalej rozmyślała, ale Gotze robił wszystko, by miała czasu na to jak najmniej.
Po około trzech minutach zjawił się znów, przynosząc na wielkiej drewnianej tacy śniadanie, którego woń wypełniła pomieszczenie. Podniosła się na łokciach, gdy chłopak położył się obok niej. Uśmiechnęła się na jego widok, a także myśl, iż specjalnie wstał z rana, by to wszystko przygotować. Oboje zaczęli spożywać posiłek, który, mimo że przygotował je piłkarz uznany przez dziewczynę za kulinarne beztalencie, był całkiem smaczny.
- Przepraszam Cię za to - odpowiedział odkładając tacę podłogę i strzepując ręką nieliczne okruchy. Zawsze wierzył, że życie nie jest łatwe, a to, co piękne jest ulotne. Starał się to wykorzystywać, cieszyć chwilą. A w tym momencie, przez krótki czas, był szczęśliwy. Bo do tego potrzebował tylko jej.
Przetarł swoje jeszcze zaspane oczy, a palcami poprawił ciemne włosy. Wciąż milcząc opadł na łóżko, kładąc się wygodnie.
- Czujesz się lepiej? - spytał po chwili.
Pokiwała głową wyraźnie zamyślona. Leżąc obok chłopaka w ciszy wpatrywała się w sufit, jakby był najbardziej interesującym obiektem na świecie. Oddychała równo, co rejestrował brunet, gdyż zaintrygowało go zachowanie młodej kobiety. Położył swoją dłoń na jej udzie, delikatnie, by jej nie przestraszyć - nadal się bał, że znów zrani ją swoim zachowaniem - ale wcale nie zrobiło to na niej wrażenia. Wciąż milczała, zatracając się w myślach.
- Zmieniłeś się - w końcu się odezwała, wprawiając chłopaka w lekką konsternację. To zdanie było podsumowaniem tego, o czym myślała od kilku minut, a myślała o nim.
Zabrał swoją rękę i podniósł się tak, by dokładnie przyjrzeć się dziewczynie, czy zmusić ją do kontaktu wzrokowego. Daremnie.
- Kiedyś nie byłeś taki - zatrzymała się, by poszukać odpowiedniego słowa. - Taki, jak teraz - dopowiedziała jeszcze bardziej tajemniczo, przez co Niemiec zupełnie nie wiedział, o czym mówi.
Wiedziała, że go zdezorientowała, dlatego odwróciła wzrok w jego stronę, pokazując rządek swoich białych zębów, gdy ten wrócił do pozycji, jaką zajmował przed jej krótkim monologiem.
Czuła się znacznie lepiej niż godzinę temu, więc zdecydowała się na owe zwierzenia. Przez cały wczorajszy dzień unikali takich sytuacji, dzisiaj było inaczej.
Nie miała pewności, by kontynuować.
- I chociaż robiliśmy głupoty, to nie umieliśmy bez siebie żyć. Ale sami to popsuliśmy.
Nie sądziła, że to powie, jeszcze z taką łatwością. Wciąż nie spoglądała na Niemca, chociaż wiedziała, że dotknęły go jej słowa.
Chciał wstać, krzyknąć i oświadczyć, że wcale niczego nie zniszczyli, bo więź, która między nimi się zrodziła od chwili, gdy się poznali, nadal istnieje, i on wciąż nie umie żyć bez niej. Ale nie zrobił tego, tylko ze zdziwieniem słuchał dalej jej słów.
- Gdybyśmy wtedy byli tacy jak teraz... - zatrzymała się. Nie było najodpowiedniejsze z jej strony, żeby rozpoczynać ten temat - tutaj, w tej chwili. Mimo że urwała zdanie w środku, doskonale wiedział, co chciała powiedzieć. A on chciał to usłyszeć. Chciał usłyszeć, że gdyby był taki, jak teraz, ich związek miałby przyszłość.
Uśmiechnął się sam do siebie, wpatrując się - jak dziewczyna - w sufit. Nic nie odpowiedział, tylko dotknął jej dłoni, leżącej przy jego ciele, a następnie splótł ich palce.
- To dla Ciebie - powiedział cicho, ale wystarczająco głośno, by to usłyszała. To dla niej chciał się zmienić.
Sama nie wiedziała, które oblicze było jego prawdziwym. Zbyt długo go znała, zbyt wiele o nim wiedziała. Jeśli ktoś poprosiłby ją o napisanie książki o młodym Niemcu, mogłaby uczynić to od ręki.
Ale z nim było tak samo. Oboje znali się na wylot. Ona była wrażliwą dziewczyną, która zawsze usiłowała być silna. Nie chciała płakać, nawet gdy łzy cisnęły się jej do oczu. Doskonale pamiętał, gdy była młodsza i usiłowała dorównywać starszym jej chłopcom, kiedy razem z nimi spędzała czas. Ale potem zobaczył w niej kogoś więcej niż małą dziewczynkę, którą traktował jak siostrę. I wtedy wszystko się zmieniło.
A ona równie szybko jak on, mogła przypomnieć sobie historie z dawnych czasów. Dla niej miał wiele twarzy. Tego małego chłopca z łzami w oczach, zawsze niższego niż inni, którego pocieszała, gdy trener powiedział mu, że to jeszcze nie ten czas. Dzieciaka, różniącego się od swoich kolegów, żyjącego marzeniami. Tego już starszego kolegi, który z przerażeniem patrzył na szkło wbite w jej nogę podczas wyjazdu nad jezioro, o którym nikomu nie powiedzieli. Opiekuńczego, czasami aż nader. Tego brata, który niósł ją na plecach całą drogę powrotną do domu, wymyślając miliony głupich historii, by tylko poczuła się lepiej. Wiecznego żartownisia z uśmiechem nigdy nie schodzącym z twarzy. Tego, który bez skrupułów powiedział, że jej nie kocha i zostawił w środku ciemnego parku na przedmieściach. Zimnego i oschłego, jakby nie liczył się z nikim. Tego, który biegł za nią przez całą drogę do domu, prosząc by nie wyjeżdżała. Tego, któremu umiała dać w twarz patrząc z nienawiścią, gdy powiedział o dwa słowa za dużo. I tego, który leżał obok niej, trzymając jej dłoń, przez co czuła się bezpiecznie i wiedziała, że zależy mu na niej.
W całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka, na który oboje poderwali się z łóżka. Milewska ze strachem w oczach spojrzała na bruneta, który również nie krył zdziwienia, gdyż nikogo o tej porze nie spodziewał się. Jednakże na odgłos głośnego uderzania we drzwi roześmiał się, ponieważ wiedział, kto postanowił złożyć mu niezapowiedzianą wizytę.
- Ty tu mieszkasz jeszcze? - zapytał sarkastycznie, wchodząc do domu młodego piłkarza. - Bo nawet tutaj nie można Cię spotkać! - dodał, rzucając gazetą na stół i przechodząc do salonu. Gotze roześmiał się i podążył za swoim kolegą z drużyny. - Poczytaj potem, co piszą o Tobie.
- Szczerze to niezbyt mnie to interesuje - odpowiedział szybko i spojrzał wymownie na Davida Alabę, lewego obrońcę Bayernu, z którym miał najlepsze relacje. Prawdopodobnie wynikało to z tego, iż obydwoje byli w podobnym wieku, mieli podobne zainteresowania i gusta. Poza nim zaprzyjaźnił się także ze swoim sąsiadem, Timmim.
Młody Austriak wzruszył ramionami i machnął ręką. Nie obchodziły go sprawy Gotzego, ponieważ był osobą, która nie miała skłonności, by wtrącać się w życie innych, czy też uszczęśliwiać kogoś na siłę.
Poprawił swoją pozycję na wygodnej kanapie i spoglądał na zajmującego miejsce po drugiej stronie narożnika, Mario.
- I odebrałbyś czasem telefon - rzekł, kładąc nogę na niewielkim drewnianym stoliku.
- Zostawiłem gdzieś w aucie - odpowiedział Niemiec i wziął do ręki szklankę z wodą, którą przyniósł ze sobą z kuchni. Upił łyk, i spoglądając na przyjaciela, chciał dowiedzieć się, co skłoniło go do odwiedzin. - Masz jakąś sprawę do mnie?
- Stary, a nie wpadło Ci na myśl, że chcę Cię zobaczyć? - obaj roześmiali się na głos. Pomocnik bawarskiej drużyny wstał, uprzednio rzucając nogę czarnookiego ze stolika. - Dobra, chciałem się upewnić, czy idziesz z nami dzisiaj do klubu.
Z pewnością nie brzmiało to jak pytanie, dlatego młody mężczyzna trochę się zmieszał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie pamiętał, by umawiał się z kimkolwiek, więc słowa Alaby zbiły go z tropu.
Odwrócił w głowę w kierunku ściany, udając, że się zastanawia. Jedną rękę włożył do kieszeni swoich szarych, dresowych spodni, drugą dotykał swojego podbródka. Zawsze tak robił, gdy myślał nad odpowiedzią.
- Dzisiaj nie mam czasu, może innym razem - rzucił wymijająco. Spojrzenie przyjaciela mówiło wszystko, doskonale wiedział, o co chodzi. Podniósł głowę i głośno się zaśmiał. Był bardzo pozytywnym człowiekiem, nie dało się tego ukryć. Niczego nie udawał, każdego traktował jak równego, przyjmował z otwartymi ramionami.
- Jasne, stary - wstał z miejsca i ruszył w kierunku drzwi. Domyślił się, że prawdopodobnie przyszedł nie w porę. Gotze był łatwy do rozszyfrowania. - Trzymaj się!
Uderzył bruneta w plecy, w przyjacielskim geście, z taką siłą, iż o mały włos nie przywitał się z ziemią. Mario obdarzył go zabójczym spojrzeniem, ale sekundę później na jego twarzy znów zagościł uśmiech. Machnął w stronę Austriaka, który sprawnym ruchem otworzył drzwi i zniknął za nimi.
- Idę do auta po telefon - oznajmił i zeskoczył z kuchennego blatu.
Viktoria siedząca przy długim, jadalnym stole, kiwnęła głową. Gdy przebywała w Dortmundzie, nie lubiła stanu, gdy nic nie robiła. Jednakże tutaj było inaczej. Siedziała przy stole spoglądając na machającego nogami Gotzego i wsłuchiwała się w szum miasta, w którym bywała nieczęsto.
Wstała z krzesła, gdy jej jedyny towarzysz wyszedł przed dom. Powolnym krokiem podeszła do okna, z którego rozpościerał się widok na dachy domów. Pogoda wyjątkowo nie dopisywała. Było zimno, wilgotno, a czarne niebo sprawiało, że wydawało się, iż zaraz zapadnie noc.
Spojrzała w dół, gdzie zobaczyła ludzi spacerujących po niewielkim, zielonym skwerze. Większość z nich wyposażona w parasole, ubrana w ciepłe kurtki. Aura za oknem nie zachęcała do wyjścia na dwór. Ale Viktoria wcale nie miała takiego planu. Nie zamierzała opuszczać tego mieszkania, gdyż ostatnią rzeczą, którą chciała, były kolejne szumne nagłówki i wymyślone historie.
Wróciła na swoje miejsce, uprzednio zauważając kilka gazet, których Gotze nie miał w zwyczaju kupować. Ona również sama nigdy tego nie robiła. Nienawidziła czytać o sobie, gdyż każda informacja była koloryzowana, wyolbrzymiana lub naruszała jej prywatność. Denerwowała ją bezsilność wobec tego, której nie znosiła.
Ale to ją zainteresowało. Dokładnie okładka pierwszej gazety leżącej w stosie. Zmarszczyła brwi przyglądając się skrawkowi papieru. Zawahała się. Ale ciekawość wygrała.
Götzeus, czyli historia duetu, który wstrząsnął niemiecką piłką.
Z zamyśleń wyrwał ją cichy dźwięk kroków na drewnianych schodach, które znajdowały się niedaleko drzwi do sypialni chłopaka, gdzie aktualnie spała. W tym domu bez problemu dało się zgubić, jednak przez tę krótką chwilę poznała całe mieszkanie.
Usłyszała otwierane drzwi, a następnie oddech bruneta, który uklęknął przy niej. Bez otwierania oczu wiedziała, że dokładnie się jej przygląda, tak, jak zawsze miał w zwyczaju robić. Był pewny, że nie śpi, dlatego delikatnie poruszył jej barkiem okrytym śnieżnobiałą pościelą. Podniosła jedną powiekę, by spojrzeć na ciemnookiego. Uśmiechnął się wyrazem mówiącym dzień dobry. Mimo iż czuła się okropnie nie tylko psychicznie, ale także fizycznie, odwzajemniła gest. Poruszyła się w ciepłym materiale okrywającym jej ciało i wyciągnęła rękę w jego kierunku, aby opadającą dłonią z nieznaczną siłą uderzyć go w czubek głowy, lekko trącąc jego ułożone już włosy.
- Widzisz, jak się kończą Twoje zabawy? - odezwała się cichym głosem pierwszy raz tego dnia, przypominając o wczorajszym wieczorze, który prawdopodobnie miał wpływ na jej stan. Ujmując - po prostu się przeziębiła, gdyż o takiej porze temperatura różniła się znacznie od tej, która panowała, gdy na niebie świeciło słońce.
Zmartwił się, na co wskazywał wyraz jego twarzy. Kochał ją, czego już nie ukrywał, dlatego obawiał się o jej zdrowie, nawet niepotrzebnie - dodatkowo sam do tego doprowadził swoim głupim zachowaniem. Ale od zawsze taki był, tego już zmienić nie umiał. Wstał i opuścił sypialnię, mówiąc, by Viktoria się nigdzie nie ruszała.
Nie miała takiego zamiaru, z dwóch powodów. Nie była w stanie zrobić tego fizycznie, primo. Po drugie, wcale tego nie chciała. Dortmund był jej małą ojczyzną, tego nie mogła zaprzeczyć, ale oderwanie się od problemów uważała za dobry pomysł. Tutaj dalej rozmyślała, ale Gotze robił wszystko, by miała czasu na to jak najmniej.
Po około trzech minutach zjawił się znów, przynosząc na wielkiej drewnianej tacy śniadanie, którego woń wypełniła pomieszczenie. Podniosła się na łokciach, gdy chłopak położył się obok niej. Uśmiechnęła się na jego widok, a także myśl, iż specjalnie wstał z rana, by to wszystko przygotować. Oboje zaczęli spożywać posiłek, który, mimo że przygotował je piłkarz uznany przez dziewczynę za kulinarne beztalencie, był całkiem smaczny.
- Przepraszam Cię za to - odpowiedział odkładając tacę podłogę i strzepując ręką nieliczne okruchy. Zawsze wierzył, że życie nie jest łatwe, a to, co piękne jest ulotne. Starał się to wykorzystywać, cieszyć chwilą. A w tym momencie, przez krótki czas, był szczęśliwy. Bo do tego potrzebował tylko jej.
Przetarł swoje jeszcze zaspane oczy, a palcami poprawił ciemne włosy. Wciąż milcząc opadł na łóżko, kładąc się wygodnie.
- Czujesz się lepiej? - spytał po chwili.
Pokiwała głową wyraźnie zamyślona. Leżąc obok chłopaka w ciszy wpatrywała się w sufit, jakby był najbardziej interesującym obiektem na świecie. Oddychała równo, co rejestrował brunet, gdyż zaintrygowało go zachowanie młodej kobiety. Położył swoją dłoń na jej udzie, delikatnie, by jej nie przestraszyć - nadal się bał, że znów zrani ją swoim zachowaniem - ale wcale nie zrobiło to na niej wrażenia. Wciąż milczała, zatracając się w myślach.
- Zmieniłeś się - w końcu się odezwała, wprawiając chłopaka w lekką konsternację. To zdanie było podsumowaniem tego, o czym myślała od kilku minut, a myślała o nim.
Zabrał swoją rękę i podniósł się tak, by dokładnie przyjrzeć się dziewczynie, czy zmusić ją do kontaktu wzrokowego. Daremnie.
- Kiedyś nie byłeś taki - zatrzymała się, by poszukać odpowiedniego słowa. - Taki, jak teraz - dopowiedziała jeszcze bardziej tajemniczo, przez co Niemiec zupełnie nie wiedział, o czym mówi.
Wiedziała, że go zdezorientowała, dlatego odwróciła wzrok w jego stronę, pokazując rządek swoich białych zębów, gdy ten wrócił do pozycji, jaką zajmował przed jej krótkim monologiem.
Czuła się znacznie lepiej niż godzinę temu, więc zdecydowała się na owe zwierzenia. Przez cały wczorajszy dzień unikali takich sytuacji, dzisiaj było inaczej.
Nie miała pewności, by kontynuować.
- I chociaż robiliśmy głupoty, to nie umieliśmy bez siebie żyć. Ale sami to popsuliśmy.
Nie sądziła, że to powie, jeszcze z taką łatwością. Wciąż nie spoglądała na Niemca, chociaż wiedziała, że dotknęły go jej słowa.
Chciał wstać, krzyknąć i oświadczyć, że wcale niczego nie zniszczyli, bo więź, która między nimi się zrodziła od chwili, gdy się poznali, nadal istnieje, i on wciąż nie umie żyć bez niej. Ale nie zrobił tego, tylko ze zdziwieniem słuchał dalej jej słów.
- Gdybyśmy wtedy byli tacy jak teraz... - zatrzymała się. Nie było najodpowiedniejsze z jej strony, żeby rozpoczynać ten temat - tutaj, w tej chwili. Mimo że urwała zdanie w środku, doskonale wiedział, co chciała powiedzieć. A on chciał to usłyszeć. Chciał usłyszeć, że gdyby był taki, jak teraz, ich związek miałby przyszłość.
Uśmiechnął się sam do siebie, wpatrując się - jak dziewczyna - w sufit. Nic nie odpowiedział, tylko dotknął jej dłoni, leżącej przy jego ciele, a następnie splótł ich palce.
- To dla Ciebie - powiedział cicho, ale wystarczająco głośno, by to usłyszała. To dla niej chciał się zmienić.
Sama nie wiedziała, które oblicze było jego prawdziwym. Zbyt długo go znała, zbyt wiele o nim wiedziała. Jeśli ktoś poprosiłby ją o napisanie książki o młodym Niemcu, mogłaby uczynić to od ręki.
Ale z nim było tak samo. Oboje znali się na wylot. Ona była wrażliwą dziewczyną, która zawsze usiłowała być silna. Nie chciała płakać, nawet gdy łzy cisnęły się jej do oczu. Doskonale pamiętał, gdy była młodsza i usiłowała dorównywać starszym jej chłopcom, kiedy razem z nimi spędzała czas. Ale potem zobaczył w niej kogoś więcej niż małą dziewczynkę, którą traktował jak siostrę. I wtedy wszystko się zmieniło.
A ona równie szybko jak on, mogła przypomnieć sobie historie z dawnych czasów. Dla niej miał wiele twarzy. Tego małego chłopca z łzami w oczach, zawsze niższego niż inni, którego pocieszała, gdy trener powiedział mu, że to jeszcze nie ten czas. Dzieciaka, różniącego się od swoich kolegów, żyjącego marzeniami. Tego już starszego kolegi, który z przerażeniem patrzył na szkło wbite w jej nogę podczas wyjazdu nad jezioro, o którym nikomu nie powiedzieli. Opiekuńczego, czasami aż nader. Tego brata, który niósł ją na plecach całą drogę powrotną do domu, wymyślając miliony głupich historii, by tylko poczuła się lepiej. Wiecznego żartownisia z uśmiechem nigdy nie schodzącym z twarzy. Tego, który bez skrupułów powiedział, że jej nie kocha i zostawił w środku ciemnego parku na przedmieściach. Zimnego i oschłego, jakby nie liczył się z nikim. Tego, który biegł za nią przez całą drogę do domu, prosząc by nie wyjeżdżała. Tego, któremu umiała dać w twarz patrząc z nienawiścią, gdy powiedział o dwa słowa za dużo. I tego, który leżał obok niej, trzymając jej dłoń, przez co czuła się bezpiecznie i wiedziała, że zależy mu na niej.
W całym mieszkaniu rozległ się dźwięk dzwonka, na który oboje poderwali się z łóżka. Milewska ze strachem w oczach spojrzała na bruneta, który również nie krył zdziwienia, gdyż nikogo o tej porze nie spodziewał się. Jednakże na odgłos głośnego uderzania we drzwi roześmiał się, ponieważ wiedział, kto postanowił złożyć mu niezapowiedzianą wizytę.
***
- Ty tu mieszkasz jeszcze? - zapytał sarkastycznie, wchodząc do domu młodego piłkarza. - Bo nawet tutaj nie można Cię spotkać! - dodał, rzucając gazetą na stół i przechodząc do salonu. Gotze roześmiał się i podążył za swoim kolegą z drużyny. - Poczytaj potem, co piszą o Tobie.
- Szczerze to niezbyt mnie to interesuje - odpowiedział szybko i spojrzał wymownie na Davida Alabę, lewego obrońcę Bayernu, z którym miał najlepsze relacje. Prawdopodobnie wynikało to z tego, iż obydwoje byli w podobnym wieku, mieli podobne zainteresowania i gusta. Poza nim zaprzyjaźnił się także ze swoim sąsiadem, Timmim.
Młody Austriak wzruszył ramionami i machnął ręką. Nie obchodziły go sprawy Gotzego, ponieważ był osobą, która nie miała skłonności, by wtrącać się w życie innych, czy też uszczęśliwiać kogoś na siłę.
Poprawił swoją pozycję na wygodnej kanapie i spoglądał na zajmującego miejsce po drugiej stronie narożnika, Mario.
- I odebrałbyś czasem telefon - rzekł, kładąc nogę na niewielkim drewnianym stoliku.
- Zostawiłem gdzieś w aucie - odpowiedział Niemiec i wziął do ręki szklankę z wodą, którą przyniósł ze sobą z kuchni. Upił łyk, i spoglądając na przyjaciela, chciał dowiedzieć się, co skłoniło go do odwiedzin. - Masz jakąś sprawę do mnie?
- Stary, a nie wpadło Ci na myśl, że chcę Cię zobaczyć? - obaj roześmiali się na głos. Pomocnik bawarskiej drużyny wstał, uprzednio rzucając nogę czarnookiego ze stolika. - Dobra, chciałem się upewnić, czy idziesz z nami dzisiaj do klubu.
Z pewnością nie brzmiało to jak pytanie, dlatego młody mężczyzna trochę się zmieszał, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Nie pamiętał, by umawiał się z kimkolwiek, więc słowa Alaby zbiły go z tropu.
Odwrócił w głowę w kierunku ściany, udając, że się zastanawia. Jedną rękę włożył do kieszeni swoich szarych, dresowych spodni, drugą dotykał swojego podbródka. Zawsze tak robił, gdy myślał nad odpowiedzią.
- Dzisiaj nie mam czasu, może innym razem - rzucił wymijająco. Spojrzenie przyjaciela mówiło wszystko, doskonale wiedział, o co chodzi. Podniósł głowę i głośno się zaśmiał. Był bardzo pozytywnym człowiekiem, nie dało się tego ukryć. Niczego nie udawał, każdego traktował jak równego, przyjmował z otwartymi ramionami.
- Jasne, stary - wstał z miejsca i ruszył w kierunku drzwi. Domyślił się, że prawdopodobnie przyszedł nie w porę. Gotze był łatwy do rozszyfrowania. - Trzymaj się!
Uderzył bruneta w plecy, w przyjacielskim geście, z taką siłą, iż o mały włos nie przywitał się z ziemią. Mario obdarzył go zabójczym spojrzeniem, ale sekundę później na jego twarzy znów zagościł uśmiech. Machnął w stronę Austriaka, który sprawnym ruchem otworzył drzwi i zniknął za nimi.
***
- Idę do auta po telefon - oznajmił i zeskoczył z kuchennego blatu.
Viktoria siedząca przy długim, jadalnym stole, kiwnęła głową. Gdy przebywała w Dortmundzie, nie lubiła stanu, gdy nic nie robiła. Jednakże tutaj było inaczej. Siedziała przy stole spoglądając na machającego nogami Gotzego i wsłuchiwała się w szum miasta, w którym bywała nieczęsto.
Wstała z krzesła, gdy jej jedyny towarzysz wyszedł przed dom. Powolnym krokiem podeszła do okna, z którego rozpościerał się widok na dachy domów. Pogoda wyjątkowo nie dopisywała. Było zimno, wilgotno, a czarne niebo sprawiało, że wydawało się, iż zaraz zapadnie noc.
Spojrzała w dół, gdzie zobaczyła ludzi spacerujących po niewielkim, zielonym skwerze. Większość z nich wyposażona w parasole, ubrana w ciepłe kurtki. Aura za oknem nie zachęcała do wyjścia na dwór. Ale Viktoria wcale nie miała takiego planu. Nie zamierzała opuszczać tego mieszkania, gdyż ostatnią rzeczą, którą chciała, były kolejne szumne nagłówki i wymyślone historie.
Wróciła na swoje miejsce, uprzednio zauważając kilka gazet, których Gotze nie miał w zwyczaju kupować. Ona również sama nigdy tego nie robiła. Nienawidziła czytać o sobie, gdyż każda informacja była koloryzowana, wyolbrzymiana lub naruszała jej prywatność. Denerwowała ją bezsilność wobec tego, której nie znosiła.
Ale to ją zainteresowało. Dokładnie okładka pierwszej gazety leżącej w stosie. Zmarszczyła brwi przyglądając się skrawkowi papieru. Zawahała się. Ale ciekawość wygrała.
Götzeus, czyli historia duetu, który wstrząsnął niemiecką piłką.
Deszczowy, listopadowy wieczór w 2011 roku wydawał kolejnym nic nieznaczącym dniem. Reprezentacja Niemiec mierzyła się z drużyną Holandii. Wysoka wygrana 3:0 zespołu występującego w białych trykotach, była ważnym sprawdzianem przez zbliżającymi się Mistrzostwami Europy, rozgrywanymi w Polsce i na Ukrainie. Jednakże nie to jest warte uwagi. Nadeszła 82. minuta spotkania, a arbiter techniczny na hamburskiej Imtech-Arenie dostał polecenie przeprowadzenia zmiany. Zdobywca jednej z bramek, Miroslaw Klose, opuścił murawę, na którą pośpiesznie wbiegł gracz z numerem 21. Marco Reus, bo o nim mowa, podskakując dwukrotnie na swojej prawej nodze, co miał w zwyczaju, znalazł się tuż obok kolejnej wschodzącej gwiazdy. Do końca meczu zostało kilka minut, i nic nadzwyczajnego się nie mogło już wydarzyć. Pierwszy mecz przyszłego duetu, który wstrząśnie niemiecką piłką, był już historią.
Zamknijcie ich w szatni.
- Gladbach prowadzi! - krzyknął komentator stacji Sky Sport, gdy młody, niepozornie wyglądający gracz, biegający w zawrotnym tempie, przez które ciężko było dostrzec dwie jedynki widniejące na jego plecach, strzelił przepiękną bramkę i wyprowadził swój zespół na prowadzenie.
- Niesamowite - dodawali zachwyceni kibice zgromadzeni na Borussia-Park. - Myślę, że nie będziemy mogli go zatrzymać - ktoś rzucił smutno, inny przytaknął. - Przed gigantami nie zamkniemy go w szatni - można było usłyszeć kawałek dalej.
Kibice popularnych Źrebaków mieli rację, o czym dowiemy się później.
Ale wzrok niemieckich obserwatorów, kibiców, fanatyków, dziennikarzy, trenerów i wszystkich ludzi związanych z piłką, był skierowany na miasto spowite czarno-żółtą euforią. Zespół, który równym krokiem, szedł w rytm melodii, którą przygrywał im tłum zgromadzony za słynnej żółtej ścianie, zostawiał w tyle potęgi - takie jak Bayern Monachium.
- O mój Boże! - wydukał mój ledwo siedzący przyjaciel, fanatyk Borussii. - On ma 18 lat! Człowieku, widziałeś? - pytał. Oczywiście, że widziałem. I również oniemiałem z zachwytu. Nikt nie ukrywał, że z tym niewysokim brunetem, wiąże duże nadzieje, a one urosły do niewiarygodnych rozmiarów... by pod koniec sezonu 2012/11, pęknąć z hukiem wraz z półroczną ponad kontuzją.
Mistrzostwo Niemiec zdobyła Borussia, zachwycając wszystkich i wszystkie, a Götze - bo tak nazywał się ów młodzieniec - po raz kolejny figurował na okładkach wszystkich magazynów i gazet.
"Jesteśmy przyjaciółmi, ale piłka zrobiła z nas braci"
- Nigdzie się nie wybieram - skomentował krótko pytanie przed chwilą zadane, a następnie zniknął w szatni. Miało to uciąć wszelkie spekulacje, o których grzmiały niemieckie media, prześcigając się w wymyślaniu kolejnych wielkich doniesień. Jednakże on już wiedział, że jego słowa nie były prawdziwe. Chciał w spokoju skończyć sezon, wepchnąć swój klub do europejskich pucharów, a następnie godnie się pożegnać i szukać szczęścia gdzie indziej.
- Dziękuję za wszystko - mówił przez mikrofon, a jego głos rozbrzmiewał na, wypełniony do ostatniego miejsca, stadion. Dostał porcję braw, na które z pewnością zasłużył, a potem spakował ostatnią walizkę i ruszył na podbój świata. Ale ten świat nie był podobny... 12 kilometrów dalej.
W międzyczasie, ciężkie chwile przeżywał jego przyjaciel, którym niewątpliwie był Mario Götze. Przyjaźń, która miała początek kilka lat wcześniej, zaczęła kiełkować w reprezentacji, by ostatecznie wypuszczać owoce w klubie z Dortmundu. Trapiony długą kontuzją odliczał dni, by znów stanąć na boisku.
- To najgorszy czas w moim życiu - wspominał, gdy przychodził na stadion, pooglądać swoich klubowych kolegów, do których wkrótce miał dołączyć kolejny, chociaż z pewnych względów dla niego wyjątkowy, gracz.
Dortmund znów wygrał ligę, a w swojej gablocie postawił jeszcze jedno trofeum - Puchar Niemiec. I mimo iż Götze nie zagrał ani minuty w końcówce sezonu, otrzymał powołanie na Mistrzostwa Europy, które Niemcy mieli obowiązek wygrać. Reus również dostał swoją szansę, a dwójka młodych piłkarzy zasmakowała tego, co czekało ich dalej.
Pierwszy mecz w historycznym, 50. sezonie w Bundeslidze został wygrany przez Borussię. Gole zdobył duet, który został okrzyknięty mianem najsilniejszego w Europie. A mówił to nie byle kto, a sam Franz Beckenbauer. Götzeus robił furorę nie tylko w Niemczech, ale i w całej Europie, gdy dortmundzki zespół z łatwością wygrywał swoją grupę, rozprawiając się z markami takimi jak Real Madryt, czy Manchester City.
- To zaszczyt grać z Mario - mówił były gracz Gladbach po spotkaniu z Ajaxem, w którym jego przyjaciel świecił nader jasno.
- Nie przesadzajmy, Marco to również wyjątkowy gracz - Götze również nie szczędził pochwał w kierunku swojego kolegi.
W obszernym wywiadzie, który udzielili dla gazety Kicker, potwierdzili, że łączy ich nie tylko praca, ale także coś więcej.
- Oczywiście, widujemy się często - zapewniali. - Gram z moim młodszym bratem, gdyż Marco unika pojedynków. Wie, że nie miałby szans! - dodawał z uśmiechem niższy z dwójki.
- Był taki ładny dzień, więc przyjechałem odwiedzić Mario - zaczął wspominać. - Tak, tak, musiałem się urwać z lekcji! - przerwał mu natychmiast brunet. - Mama nie była zadowolona, ale nam się podobało. Cały ten czas spędziliśmy na boisku.
Wielkie zmiany.
- Bez komentarza - odparł bez emocji, a następnie zabił dziennikarza wzrokiem i opuścił strefę dla mediów. Media tylko mogły domyślać się, gdybać, co skłoniło młodego gracza do tego kroku, który niewątpliwie zachwiał wiarę wielu kibiców Borussii, ale nie tylko. Niemcy grzmiały, Europa grzmiała. Wychowanek dortmundzkiego klubu, korzystając z zapisu w swoim kontrakcie, przeniósł się do rekordowego mistrza Niemiec - Bayernu Monachium.
A on? Udawał niewzruszonego, mimo iż nikt nie mógł w to uwierzyć.
- Rozumiem kibiców - mówił tygodnie później, gdy wszyscy starali się ochłonąć. - Chociaż niektóre reakcje były niepotrzebne. To moja decyzja i mam tego świadomość.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Wszystko wróciło do normy. Bayern wygrywał ligę, Borussią starała dotrzymać im kroku. Nic szczególnego, biorąc pod uwagę historię.
- Nazywam się Götze i gram w czerwonym trykocie? Nie mam zamiaru odpowiadać za czyny i jego decyzje - odpowiedział podniesionym głosem blondyn, po raz kolejny słysząc to pytanie, i szybko opuszczając studio, zostawił zdezorientowanego reportera. Jak i całe Niemcy. Nieświadomi, niedoinformowani kibice łykali wszystko. Ale tu nie chodzi o piłkę. Nie tym razem.
Niepozorna brunetka.
Jest szalenie nieśmiała, chociaż każdy ją zna. Występowanie przed kamerami okropnie ją stresuje, co przyznaje na każdym kroku. Stara się unikać fleszy i świateł reflektorów, pozostając w cieniu. Daremnie. Obdarzona wyjątkową urodą i figurą nie może zostać niezauważona. Jeśli jednak dodamy do tego, dwóch piłkarzy, niemieckich perełek, które pretendują do bycia najlepszymi na świecie, wszystko staje się jeszcze bardziej szalone.
Viktoria Milewska, bo o niej mowa, być może przyprawia o zawrót głowy niejednego fana, nawet niezwiązanego z dortmundzkim klubem. Kilka lat temu zniknęła z Niemiec, a także z okładek krajowych tabloidów. Ale wróciła, z wielkim hukiem. Media wręcz grzmiały o nowej parze, która elektryzowała wszystkich. Córka jednego z najwybitniejszych niemieckich trenerów rzekomo związała się z talentem, jakiego niemiecka ziemia nie widziała od wielu lat. Klucz tkwi w słowie: rzekomo. Ponieważ sami zainteresowani podkreślali iście przyjacielskie stosunki, chociaż wyglądało to całkiem inaczej. Jednakże później można by rzec, że wszystko uległo zmianie. Oboje zniknęli z życia, nie pokazując się nigdzie, nawet samemu. Czy należy się doszukiwać analogi w słabej formie pomocnika pod koniec sezonu? Być może miały na to wpływ problemy prywatne. Po kilku miesiącach Viktoria Milewska związała się z Marco Reusem. Było to na tyle oficjalne, że widnieli praktycznie na każdej okładce. Więc czy ta sama dziewczyna miała swój udział w kryzysie kolejnej gwiazdy? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Zostały tylko domysły.
"Najważniejszą rzeczą jest to, by zostać na ziemi"
Nie można zaprzeczyć, że owy duet zmienił się, powiedźmy wprost, drastycznie. Z ogromnej przyjaźni, wkroczyli na wojenną ścieżkę. Już nie grają razem, grają przeciwko sobie - nie tylko na boisku. Bawiąc się w psychoanalityka, wystarczy spojrzeć na wyraz twarzy, gdy muszą opowiadać o sobie nawzajem. Z wrogością, złością i nienawiścią w oczach. Powód ich kłótni może być i jest tylko jeden. Walcząc przeciwko sobie, na końcu zostali z niczym. Lekcja nauki dla wszystkich.
Ciekawe zjawisko można zobaczyć obserwując Mario Götzego, a właściwie jego metamorfozę. W Monachium stoi na skrzyżowaniu swojej kariery. Zlatan, CR7, Messi to piłkarze najlepsi na tej planecie. Potrafią wyróżnić się w tłumie. Zrobić różnicę. Oczywiście talent ogrywa bardzo dużą rolę w rozwoju. Ale cała ta trójka jest dowodem, że naturalny dar nie jest bezpłatnym biletem.
Po skomplikowanym początku sezonu w Monachium, Götzemu wciąż brakuje lekkości i młodzieńczej niewinności, które utracił po spektakularnym transferze. Ale jego kariera nabiera tempa tylko w wirtualnym świecie. Götze jest młodym gwiazdorem, z własną aplikacją na telefon, przez którą informuje fanów o banałach z życia codziennego czy dodaje doskonałe fotografie. Jego postać jest na Playstation wśród najpopularniejszych na świecie. Ale w jego grze na razie brakuje wszystkiego. Biżuteria, szyderczy uśmiech na twarzy, żel we włosach i plecak ze swoim logo. Jedynym problem jest to, iż jego występ na boisku psuje efektywny wygląd po pracy. Nie tylko niepoprawnym romantykom krwawi serce. Gdzie wola walki? Gdzie żądza? Gdzie zatracił radość z futbolu? W Dortmundzie był przyjaznym, otwartym młodym człowiekiem. Teraz żyje w swoim świecie, stał się nieprzystępny. Jest przykładem jak rozrywkowa strona piłki może zmienić młodą osobę. Podczas konferencji prasowej z arogancją i ostentacyjnym znudzeniem siedział przy stole i odpowiadał na pytania. 21-latek jest jeszcze zbyt młody, by jasno go ocenić. Ale faktem jest, że wkroczył w decydującą fazę swojej kariery. W ciągu najbliższych miesięcy zdecyduje, czy wybierze ścieżkę Messiego czy Ronaldo, czy dołączy do wielu piłkarzy, obdarzonych wyjątkowym talentem, którzy nie potrafili go wykorzystać.
Game over.
Dla całych Niemiec transfer 21-latka to zagadka, której nikt ostatecznie nie rozwiąże. Pieniądze, tytuły, a może ona? Dwa załamania formy, jedno wielkie odejście i kłótnia między przyjaciółmi. Wszystko składa się w jedną całość...
Nie przejmuj się opinią innych - powtarzali. Ale wszystko, co przeczytała było dla niej ciosem.
Delikatnie odłożyła czytany przez siebie artykuł. Spojrzała przed siebie, nie mogąc skupić napływających myśli. Dla niej to dowód, kolejny dowód, że wszystko, co robiła, było złe. Każda decyzja miała złe skutki, każde jej słowo raniło innych, każde zachowanie prowokowało kolejne złe wydarzenia. To było jak lawina. Jeden problem mnożył drugi, tworząc labirynt, w którym się zgubiła. Ale nie tylko ona. Cała trójka szukała wyjścia.
- Vika, może dzi... - wpadł do kuchni Gotze, jednak widząc dziewczynę, zamilknął. Znów wyczuwał kłopoty, te, od których nie może się uwolnić od długiego już czasu.
Podszedł do niej i stanął obok, patrząc na dziewczynę pytającym wzrokiem. Przegryzła w złości swoją wargę, co robiła dość często, i rzuciła gazetą na stół. Od razu przywołał w pamięci słowa Alaby.
- Poczytaj, naprawdę ciekawe - powiedziała z sarkazmem pomieszanym ze złością oraz smutkiem. Nie wiedziała, co robić. Miliony myśli przychodziły jej do głowy.
Brunet przetarł twarz dłonią i ze złością spojrzał na sufit. Cicho wypuścił z ust powietrze. Energicznym ruchem oparł ręce o stół i zrobił to, o co prosiła go dziewczyna. Przeklął w duchu. - A szczególnie ten ostatni kawałek - dodała i wyszła z pomieszczenia.
Został sam w okropnej ciszy. Wcale nie chciał tego czytać. Jednakże zatracił się w lekturze, z każdym słowem wpadając w jeszcze gorszą wściekłość. Gdy spojrzał na te wszystkie zdjęcia, wrócił pamięcią to tych wydarzeń. Każde miało swoją historię, ale oboje zapamiętali tylko te złe wspomnienia. Nad ostatnią fotografią pochylił się z największą ciekawością. Niemożliwe - pomyślał. Owe zdjęcie zostało zrobione dokładnie wczoraj wieczorem, gdy znajdowali się na tarasie.
To było już za dużo, o wiele za dużo. Teraz go przerosło. Nigdy nie przejmował się opinią innych, szczególnie dziennikarzy, którzy często naruszali jego prywatność. Ale w tym momencie nie chodziło niego. Natychmiast przypomniał sobie swoje słowa, kiedy dziewczyna przekraczała jego progi. Obiecał jej, że nikt się nie dowie o jej tymczasowym pobycie. Nie umiał dotrzymać danej obietnicy.
Odsunął od siebie gazetę na tyle mocno, by spadła na ziemię. Odszedł od stołu i skierował swoje kroki w stronę schodów prowadzących na górę, do których jednak nie dotarł.
- Co Ty robisz? - stanął zdezorientowany w korytarzu jego mieszkania. Był zły - na siebie, na Alabę, na cały świat. Tak, jak kiedyś, gdy potrafił obrazić się na wszystkich i wszystko. Wyprowadziło go to z równowagi, o co było bardzo trudno.
- Wracam do Dortmundu - odparła takim samym tonem jak brunet - pełnym złości. W przeciągu kilku chwil wszystko się zmieniło.
Zaniemówił, a po jego ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Znów nie wiedział, co powiedzieć. Stało się to, czego się bał. Że jeden zły ruch może zniszczyć to, co starał się zbudować od nowa.
- Viktoria, proszę Cię - powiedział cicho, tak, jakby się wystraszył kolejnej jej reakcji.
- Nie widzisz, że to nie ma żadnego sensu? - podniosła głos. Robiła tak, gdy czuła się bezsilna. - Obiecałeś mi, że nikt się o tym nie dowie. To kolejny dowód, że Twoje słowa się nic niewarte - mówiła dalej, chociaż nie panowała już nad tym. Do głowy napłynęły jej setki cytatów, które wypowiadał brunet. Nawet te najpiękniejsze, te, które skradły jej serce, w tej chwili przedstawiła jako kłamstwa.
Stała przed nim, spoglądając prosto w twarz, która zmieniła się diametralnie. Już nie był zły, teraz przeważył smutek. Nie mogła znieść tego widoku, gdyż najzwyczajniej w świecie sprawiał, że czuła się podle. Do jej oczu napłynęły łzy. - To, że odszedłeś, to moja wina. Twoja słaba forma to także moja zasługa - odnosiła się do tekstu. Mówiła coraz szybciej, coraz głośniej, coraz bardziej nie mogąc nad sobą zapanować. - Zła gra Marco była spowodowana moją osobą. To, że nie umiecie się dogadać, że dwie największe gwiazdki nie potrafią się porozumieć, jest również moją winą!
Chciał jej przerwać, ale nie wiedział w jaki sposób. Patrzył w jej oczy, które szkliły się od łez. Widział, jak bardzo zabolały ją słowa, które przeczytała.
- Dlaczego sobie nie odpuścisz? Dlaczego zawsze komplikujesz nasze życie? - zaatakowała go pytaniami, chociaż nie chciała odpowiedzi. Znała je. - Sprawia Ci to przyjemność? - dodała ironicznie.
- Wiesz, że to nieprawda - tylko na taką odpowiedź było go stać. Stracił swój atut - zachowanie chłodnego myślenia w każdej sytuacji. Tego nauczył się na boisku, a wykorzystywał także w życiu. Zawsze miał przewagę nad innym, umiał zachować zdrowy rozsądek.
- Daruj sobie - odrzekła z pogardą. - Skończmy to, raz na zawsze - dodała chłodno, jakby bez żadnych emocji, uczuć. Kompletnie nic.
Zawsze wiedział, że słowa mogą zranić najmocniej. Ale nigdy tego nie doświadczył, aż do tej chwili. Wciąż na nią patrzył, nawet nie mrugając. Tak, jakby chciał odczytać to, co naprawdę chciała powiedzieć. Że to nie było prawdą.
Ona wydawała się być śmiertelnie poważną. Ze złością wpatrywała się w niego, ale tylko przez kilka chwil. Ostatnie zdanie, które wypowiedziała, było dla niej samej okropnym ciosem. Nie umiała już udawać. Spuściła wzrok, by nie pokazać, że płacze. Włosy opadły jej na twarz, zakrywając ją. Już się nie oszukiwała. Nie była silna, była cholernie słaba, ale nigdy nie chciała tego przyznać. Spojrzała na Niemca spod swoich długich, czarnych rzęs, ale jego widok sprawił, że znów odwróciła wzrok, tym razem w bok. Zacisnęła wargi, a włosy nerwowym ruchem odgarnęła włosy. Wyminęła go i chwyciła za klubową torbę, w którą spakowała swoje rzeczy.
Ostatni raz ich oczy się spotkały. Bez złości, tylko z żalem i bezsilnością patrzyli na siebie. Otworzyła drzwi i wyszła. Tak po prostu.
On stał w korytarzu przez kilka minut. Znów ją stracił. Po raz kolejny od niego uciekła. Podszedł do ściany i ze złością uderzył w nią tak, jakby to ona była przyczyną jego problemów. Nie poczuł się lepiej, przeciwnie, z każdą chwilą czuł się gorzej. Oparł głowę o zimną powierzchnię, z którą sekundę temu chciał walczyć.
Ile razy to przeżywał? Te pieprzone deja vu. Pierwszy raz wyjechała kilka lat temu, gdy on był zapatrzony w to, co było nowe. Kiedy uważał, że wygrał swoje życie. Smakował wszystkiego, nie zważając na konsekwencje. Dostał kolejną szansę, ale ją stracił, znów popełniając podobny błąd. Do trzech razy sztuka? Nie tym razem.
Stał jak ostatni idiota w swoim mieszkaniu, które wypełniła ciemność. Usłyszał odgłos grzmotu, a chwilę potem uderzania kropel o parapety. Ciemne chmury zebrały się nad miastem. Jak i nad nim samym.
Był głupim wierząc w idealne życie - ono nie istnieje. W to, że co Cię nie zabije, to Cię wzmocni. Nigdy nie czuł się tak słaby, jak teraz. Tak bezsilny wobec świata. Poczuł, że jest tylko jednym z miliardów ludzi chodzących po Ziemi. Nikim innym.
Spojrzał na zegarek wiszący w salonie. Nie chciał odpuszczać, czuł jeszcze swoją szansę. Życie miał jedno, a według niego życie bez Viktorii było pozbawione kolorytu. Zbyt wiele dla niego znaczyła, by zwyczajnie dał jej odejść.
Zabrał swoją czerwoną bluzę leżącą na kanapach w salonie. W kuchni znalazł dokumenty oraz telefon, które w pośpiechu włożył do kieszeni spodni i wybiegł z mieszkania, uprzednio głośno trzaskając drzwiami.
***
Zbiegł po schodach tak szybko, że bez problemu pobił jakiś rekord. Popchnął z całą siłą szklane drzwi. Zderzył się ze ścianą wody, przez którą niewiele było widać. Zmarszczył brwi, widząc jaka pogoda panuje na dworze. Ale w żadnym stopniu go to nie zniechęciło. Wręcz przeciwnie, ruszył do przodu, naciągając kaptur swojej bluzy. Nerwowo wyciągnął z kieszeni kluczyki do swojego sportowego Mercedesa, aktualnie stojącego na ulicy. Auto wydało głośny dźwięk. Szybkim ruchem znalazł się przed kierownicą, uprzednio oglądając się za siebie. Jednakże zobaczył tylko strugi deszczu, który przez krótką chwilę zdążył go zmoczyć. Wziął głęboki oddech i spojrzał na swój zegarek.
Dla niego nie liczyło się już nic, oprócz tego, że musiał ją zatrzymać. Dał odejść jej już kilka razy, tym razem nauczył się. Cisnął w podłogę tak mocno, że z pewnością pisk kół można było usłyszeć nawet w Dortmundzie.
Przebijał się przez ścianę wody, która go otaczała z każdej strony. Wycieraczki pracowały na najwyższych obrotach, a on i tak niewiele widział. Samochód przemierzał ulice w zawrotnym tempie, przebijając wielkie kałuże. Nie zważał na przepisy, to ostatnia rzecz, na którą zwróciłby uwagę.
Z obrzeża miasta, gdzie było raczej spokojnie, dotarł do centrum. Dalej widoczność była ograniczona do minimum, mimo to dostrzegł zapalające się czerwone światło, a właściwie poblask rozmyty na szybie. Przycisnął hamulec z całej siły, by nie wpaść na inne auta. Wściekle uderzył w kierownicę, przeklinając i zaciskając wargi w nerwowym geście. Po 15 sekundach ruszył z miejsca z głośnym piskiem opon startujących z mokrej nawierzchni, a za nim pociągnął się odgłos klaksonów innych kierowców.
Przejechał jedną przecznicę, by ujrzeć sznur małych, czerwonych światełek, które raziły jego oczy. Z trudem wyhamował auto śliskiej ulicy, znów spotykając się z głośną reakcją innych uczestników ruchu. Wytężył wzrok i znów spojrzał na zegarek. Wiedział, że stojąc w strugach deszczu, w gigantycznym korku spowodowanym nawałnicą, nie ma żadnych szans, by chociaż ostatni raz ją zobaczyć.
Spojrzał do tyłu, potem w bok, nerwowo kręcąc głową. Teraz, albo nigdy - pomyślał.
Ścisnął kierownicę i ruszył z miejsca, gwałtownie skręcając na chodnik. Nie myślał już racjonalnie. Przemierzał kolejne metry, starając się dostrzec jak najwięcej, choć było to trudne zadanie. Nie widział praktycznie nic, prócz hektolitrów wody lejącej się z nieba, czerwonej smugi świateł aut, a także nienadążających wycieraczek. Modlił się w duchu, by na nic nie wpaść.
W ten sposób przejechał kilkadziesiąt metrów, nim zatknął się na kolejną przeszkodę - skrzyżowanie, jedno z największych w mieście. Wyskoczył z auta, zostawiając je na samym środku chodnika. Rozglądnął się uważnie, a następnie ruszył przed siebie.
Biegł, nie zważając na kałuże czy burzę, która dołączyła do wielkiej nawałnicy. Przemierzał wypełniony wodą skwer, by znaleźć się koło schodów, prowadzących do wejścia. Zatrzymał się na sekundę, by złapać oddech. Przetarł mokry od kropel zegarek i spojrzał na niego po raz kolejny.
Zaczął walkę ze schodami, które wydawały się mu nie mieć końca. Był przemoknięty do suchej nitki, opadające włosy przykleiły się mu do twarzy, bluza ociekała wodą, a buty ważyły więcej niż zwykle.
Nie udawał, że był spokojny. On po prostu się bał. Stach ogarnął go całego, i jego mina wyraźnie na to wskazywała.
Wbiegł do hali, do której tak śpiesznie udawali się ludzie, chcąc schronić się przed deszczem.
Stał na górze, gdzie początek miały ruchome schody. Dworzec był nowoczesny, cały w szkle, a na dole widać było odjeżdżające pociągi i tłumy ludzi, wśród których była ona.
Rozglądał się ze strachem wymalowanym na twarzy, jak małe dziecko, bojące się, że straci osobę, którą darzy niesamowitym uczuciem.
Starał się uspokoić oddech, choć przychodziło mu to z trudem, a ciało coraz bardziej drżało. Złapał się za poręcz, aby znów ruszyć na dół. Zobaczył ją, a to wystarczyło, by dostał nowe siły. Zbiegł po schodach, przepychając ludzi i potykając się o ich bagaże. W tłumie ludzi zgromadzonych na peronach, on widział tylko ją. Nikogo innego. Biegł, nawet nie przepraszając ludzi, których wymijał. Ona szła, niczego się nie spodziewając. Wiedziała, że to koniec i była tego pewna. Ale dla niego to nie było aż tak jasne.
Gdy dobiegł do niej, mocno pociągnął ją za ramię, sprawiając ze torba, którą trzymała, upadła na ziemię. W pierwszym momencie wystraszyła się, ale jej mina zmieniła się diametralnie, widząc chłopaka, całego mokrego, który trzymał ją za ramiona tak mocno, jakby bał się, że zaraz ucieknie. A ona stała jak zaklęta.
- Nie zostawiaj mnie - wydukał w pierwszych słowach, ledwo łapiąc oddech. Zabrzmiał głosem pełnym żałości. Wciąż stała nieruchomo, gdyż 21-latek swoimi silnymi rękami nie pozwalał jej na to.
- Błagam Cię, nie odchodź - mówił dalej, coraz bardziej wpadając w rozpacz. Nie widział świata poza nią. - Nie umiem żyć bez Ciebie - złamał mu się głos, chociaż wciąż nie przerywał. - Wszystko traci sens, gdy nie ma Cię obok. Chciałem pozwolić Ci odejść, ale nie umiem. Nie umiem tego zrobić, bo jesteś dla mnie wszystkim, rozumiesz? - potrząsnął jej ramionami, które wciąż trzymał. Rozpłakała się, najżałośniej w jej dotychczasowym życiu. Oboje nie zważali, iż są w tłumie ludzi, którzy prawdopodobniej obserwują całą sytuację. To się nie liczyło, liczyli się tylko oni.
Patrzyła na jego twarz, która była cała mokra od deszczu i od łez, które mieszały się z kroplami deszczu. Zacisnął wargi i na chwilę odwrócił głowę. Puścił dziewczynę, poruszoną tak, jak nigdy jeszcze nie była. Czuł, że ledwo stoi na nogach, a dłonie trzęsły się z emocji. Znów na nią spojrzał, na tę zapłakaną istotkę, którą nikt nie umiał mu zastąpić. Dotknął jej ręki na odcinku nadgarstek-łokieć. - Wiem, że zachowuję się jak kretyn, że jestem idiotą, ale tak cholernie w Tobie zakochanym - znów załamał mu się głos. - Viktoria, ja Cię kocham najbardziej na świecie. Proszę, nie zostawiaj mnie - rozpłakała się jeszcze bardziej i ukryła twarz w jego ramionach. W tych, których zawsze czuła się bezpiecznie, w tych, które trzymały ją tak mocno, jak nigdy.
Ścisnął ją z całej siły, jaką posiadał, a swoją twarz schował w jej wilgotnych włosach. Zaciskał dolną wargę, by powstrzymywać łzy, słysząc jak dziewczyna zanosi się płaczem.
Była mokra, przylegając do ociekającej wodą bluzy, ale nie chciała odchodzić. W myślach walczyła ze sobą. Czuła się bezpiecznie w jego ramionach, dotykając jego rozpalonego ciała, z którego biło ciepło. Ale nie mogła tutaj zostać.
W głowie zahuczał jej dźwięk, który pretendował do miana najgorszego w jej życiu. Głos oznajmiający o odjeżdżającym pociągu, w którym musiała się znaleźć. Ona to wiedziała i on też. Byli tego świadomi, tak jak wszystkiego, co dotychczas robili.
Oderwała się od niego, by ostatni oraz spojrzeć mu z oczy, w te szklane od łez oczy, które łamały jej serce. Widziała w nich małego chłopca, płaczącego po przegranym meczu i z trudem łapiącego oddech. Gdyby w tej chwili mogła cofnąć czas, zrobiłaby to bez chwili zastanowienia.
Odwróciła się do tyłu. Widziała, że nie ma odwrotu.
- Przepraszam - rzuciła cichym, chrypiącym głosem. Tylko na tyle było ją stać. Mówiła to całkiem szczerze, naprawdę go przepraszała. Za to, że po prostu była i zadała mu tyle cierpień.
Chwyciła za czarno-żółtą torbę i odbiegła w kierunku tłumu ludzi, gdzie zniknęła.
Stał jak wryty, patrząc na jej kasztanowe włosy, chowające się w tłumie. Przetarł drżącymi dłońmi twarz i usiadł na ławce stojącej obok.
Czuł, że jest najnieszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nic w tej chwili go nie obchodziło, dla niego życie było jedną wielką porażką, z którą nie umiał sobie poradzić.
Oparł łokcie o kolana i z dołu spoglądał na odjeżdżający pociąg. Znów zaszkliły mu się oczy, a serce podskoczyło aż do gardła. Po raz kolejny tracił kontrolę nad sobą, dlatego schował twarz w dłoniach.
Nie mógł uwierzyć, i nie chciał, że to już koniec, że już nic nie da się zrobić, że przegrał w tę wielką grę.
Otrząsnął się, gdy poczuł, że ktoś zajmuje miejsce obok niego. Odwrócił głowę z prawo, widząc chłopaka w jego wieku, który z pokrzepiającą miną uśmiechał się do niego. Poklepał go po plecach i odszedł. Tak, jakby miało dać mu to nowe siły. Nieznajomy, mimo swoich szczerych chęci, był w błędzie.
Rozżalony piłkarz po 15 minutach bezczynnego siedzenia, podniósł się z ławki i z opuszczoną głową ruszył w kierunku wyjścia.
***
Na boisku lubił ryzykować. Dzięki temu stał się wybitnym piłkarzem, nieszablonowym. Bo piłka to ryzyko. Jeśli się uda, wygra i będzie szczęśliwy. Jeśli przegra, będzie mądrzejszym. Tak samo jest w życiu. Ale czy on uczył się na swoich błędach?
Doskonale wiedział, że życie to nie pasmo sukcesów. A by go odnieść trzeba kroczyć od porażki do porażki bez tracenia entuzjazmu. Jednakże w tej chwili był rozczarowany tym życiem. Co innego wiedzieć, a co innego doświadczyć.
Siedział w półmroku w salonie swojego wielkiego mieszkania. Pomieszczenie oświetlało tylko ciepłe światło zapalonej lampki. Tkwił w tej pozycji od dłuższego czasu - z nogami wyprostowanymi, prawie leżąc, ze szklanką soku pomarańczowego w ręce. Wpatrywał się w wypełniony do połowy kawałek szkła. Jeszcze przed kilkoma godzinami prawdopodobnie cisnąłby nim o podłogę. Teraz siedział spokojnie, jakby pogodził się z sytuacją. Chociaż wcale tak nie było.
Z letargu wyrwał go dźwięk pukania do drzwi. Ze smutkiem odwrócił głowę w kierunku wejścia, które z tego miejsca widział dokładnie. Usłyszał cichy odgłos kroków.
Kobieta weszła do środka, rozglądając się dookoła. Spojrzał na nią i uśmiechnął się blado. Jego twarz była niewyraźnie widoczna, zważywszy na mrok, który panował. Jednakże ona nie potrzebowała, by go widzieć. Doskonale wiedziała, że coś się stało, i była prawie pewna, kto jest tego przyczyną.
- Cześć, mamo - odezwał się dość cicho. Z początku miał zamiar udawać, iż wszystko jest w porządku, ale nie umiał. Spuścił wzrok po raz kolejny.
Stała zaniepokojona. Nie przypominał jej syna. Odłożyła kartonowe pudełko i niewielką torbę na marmurowy blat, oddzielający kuchnię od salonu.
- Witaj, synku - rzekła siadając z boku narożnika, tak, by móc go dokładnie widzieć. - Czemu się nie odzywałeś? Martwimy się o Ciebie - dodała po chwili niewysoka blondynka.
Nie odpowiedział, bo co miał powiedzieć? Prawda nie była w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem. Nie chciał obarczać rodziny swoimi problemami, zbyt dużo ludzi zawiódł. Kłamać również nie miał zamiaru, dlatego wolał zamilknąć.
- Przyniosłam Ci te zdjęcia, o które prosiłeś - próbowała nawiązać z nim rozmowę, wciąż bezskutecznie. Dalej nawet nie uraczył jej spojrzeniem. - Masz tam jeszcze ciasto od babci - uśmiechnął się lekko na te słowa. Jego babcia była dla niego jedną z ważniejszych osób. Zawsze mógł się do niej zwrócić. Doskonale pamiętał, gdy ukrywał się u niej, kiedy coś przeskrobał i bał się reakcji rodziców. - Mógłbyś ją kiedyś odwiedzić - pokiwał głową, ale wciąż milczał. Ciągle zapomniał o najbliższych, starając się walczyć ze swoimi problemami. - Mario, co się dzieje? - przeszła do sedna, nie mogąc dłużej czekać.
Odłożył szklankę na podłogę, a twarz schował w dłoniach, opierając łokciami o swoje kolana.
- Nic - odburknął, gdyż nie miał ochoty na dalszą konwersację. Marzył tylko, by jego rodzicielka opuściła mieszkanie, zostawiając go samego.
Jednak ją niełatwo było oszukać. Przez głowę przeszło jej kilka myśli. Nie była pewna, czy poruszać ten temat.
- Chodzi o tę dziewczynę, prawda?
Przetarł swoją twarz w nerwowym geście i gwałtownie wstał z miejsca. Kobieta wciąż siedziała i śledziła jego ruchy, gdy chodził z jednej strony na drugą.
- Nie - zatrzymał się w końcu, udzielając kolejnej zdawkowej odpowiedzi, chociaż jej to w żadnym przypadku nie przekonało.
- Dalej o niej nie zapomniałeś? - zapytała. - Mario, nie może być tak, że więcej dowiadujemy się z gazet niż od Ciebie - powiedziała z lekkim wyrzutem. Była jego matką, oczekiwała informacji, a gdy czytała kolejne sensacje, serce biło jej mocniej. Nie chciała go nachodzić, wypytywać, gdyż był dorosły, chociaż ona wciąż widziała w nim małe dziecko.
- Przecież dobrze wiesz, że to same kłamstwa - odpowiedział zły. Ostatnią osobą, która powinna w to wierzyć, była jego mama. Temat mediów działał na niego jak płachta na byka, ponieważ to dlatego jego problemy znów zaczęły żyć swoim życiem.
- Co nie zmienia faktu, że wszyscy się o Ciebie martwimy - wstała z miejsca i podeszła do 21-latka. - Odpuść już sobie - powiedziała z troską, bardzo łagodnie i położyła rękę na jego ramieniu, gdy stał odwrócony tyłem i spoglądał na kilka zdjęć znajdujących się na komodzie.
Doskonale wiedział, o czym mówi i wcale nie podzielał tego zdania.
- Daj mi spokój - odtrącił ją i odszedł kawałek dalej. Podążył w kierunku okna, skąd biło pomarańczowe światło latarni. Włożył ręce do kieszeni swoich spodni i zignorował rodzicielkę. Ta, widząc, że nie ma szans na dalszą konwersacje, ze smutkiem zabrała swoją kurtkę i po cichu opuściła jego mieszkanie.
***
- Kurwa - przeklął, słysząc kolejny raz dzwonek do swoich drzwi. Był otwartym człowiekiem, lubiącym towarzystwo, jednak teraz potrzebował samotności, której niestety nie mógł zaznać.
Nie miał zamiaru wstawać. Usłyszał głośne pukanie, a następnie ujrzał swojego sąsiada, Timmiego. Wynajmował on mieszkanie obok, a wprowadził się niedługo przed nim. Byli w podobnym wieku, Timmy grał w drużynie, w której występował także brat Gotzego. Od początku świetnie się dogadywali i dość często wzajemnie się odwiedzali.
Średniego wzrostu brunet, ubrany w klubowe spodnie i zwykłą czarną koszulkę, wszedł do salonu sąsiada. Zwykle tryskał humorem, optymizmem, teraz było inaczej. Ale jak zwykle był stanowczy. Jak na młodego chłopaka, przeszedł wiele. W życiu wyznawał zasadę, by nie wierzyć w cuda, tylko w siebie. A to pomogło mu spełniać swoje marzenia.
Stanął w niewielkiej odległości i założył ręce.
- Co Ty robisz, człowieku? - odezwał się, widząc stan swojego przyjaciela.
21-latek spojrzał na niego wrogo.
- Odwal się ode mnie - wstał z kanapy i podszedł do blatu, na którym stały jeszcze rzeczy przyniesione przez mamę. Oparł się o zimny kamień.
- Nie rozumiesz, że takim zachowaniem ranisz swoich bliskich? - młody Niemiec nie miał zamiaru odpuszczać, nawet widząc tęgą minę Gotzego, który zabijał go wzrokiem. - Nie wierzę, że nie ma to dla Ciebie znaczenia.
22-latek wrócił na miejsce zajmowane przed chwilą.
- To moje życie i mogę robić, co chcę, a Tobie nic do tego! - zdenerwował się jeszcze bardziej. Nie chciał słyszeć krytyki z ust innych, sam dobrze wiedział, że źle postępuje. Znów obdarzył bruneta spojrzeniem pełnym wrogości. - Myślałem, że można na Ciebie liczyć. Widocznie nie mam szczęścia do ludzi. Jeśli chcesz mi prawić kazania, to tam są drzwi - podniósł rękę i palcem wskazał na wyjście z mieszkania.
Timmy był nieugięty, a słowa chłopaka widocznie go jeszcze bardziej zachęciły, ale także zezłościły.
- Ty nie masz szczęścia do ludzi? - zapytał bez oczekiwania na odpowiedź. - Masz tego pieprzonego szczęścia więcej niż rozumu, ale nie widzisz tego, bo zachowujesz się jak ostatni kretyn - jego ton był tak stanowczy i donośny, że pomieszczenie wypełniła groza. Sam nie spodziewałby się, że stać go na takie słowa, nie mówiąc już o Gotze.
Zawodnik Bayernu Monachium oparł łokcie o swoje kolana i z niezmienną miną słuchał przyjaciela - jakby czekał na ostateczny lincz. Spoglądał na niego z dołu, udając niewzruszenie.
- Masz wspaniałą rodzinę, która się o Ciebie martwi. Twój brat codziennie wypytuje mnie o Ciebie, dlaczego ciągle go zbywasz? - zadawał te pytania, chociaż nie oczekiwał odpowiedzi. Nie chciał nic w zamian, pragnął tylko, by zrozumiał. - A Twoja mama? Uwierz, że oddałbym wszystko, by porozmawiać ze swoją - wymieniał po kolei, chociaż postać kobiety była dla niego jedną z najważniejszych. Może dlatego, iż przypominała mu jego rodzicielkę, która nie żyła od kilku lat.
Na owe wspomnienie na twarzy Timmiego zagościł cień smutku, jednak nie przerywał ofensywy. Jeśli powiedział A, to musi powiedzieć B. - A Ty zachowujesz się jak obrażony gówniarz. Viktoria - wyliczał dalej, posługując się palcami prawej ręki. - Sam sobie przeczysz, przecież oboje dobrze wiemy, że wskoczyłbyś za nią w ogień. I sam dobrze wiesz, że to Twoja wina, że odeszła.
Było za wcześnie, by poruszać ten temat. Timmy się nie bał, Gotze uznał, że to już za dużo.
- Skończ tę szopkę, nie mam zamiaru dłużej Cię słuchać - przerwał mu, ale tylko na chwilę. Pokręcił głową i postanowił dokończyć swój monolog.
- Alana - mówił coraz szybciej, podnosząc głos jeszcze bardziej. - Gdy przyjechałeś obrażony na cały świat, ona starała się do Ciebie dotrzeć, pomóc Ci. Dlaczego tak szybko o tym zapomniałeś? Po prostu dałeś jej odejść, tak, jakby była nic niewarta. Myśląc tylko o sobie, pomyślałeś chociaż raz o niej? Nie. Wiesz czemu? Bo jesteś egoistą, Gotze.
Przyjął lincz. Już nie miał zamiaru go przekrzykiwać. Spuścił głowę na wysokość swoich kolan, a twarz schował w dłoniach. Doskonale wiedział wszystko, co powiedział mu przyjaciel. Był świadomy swoich błędów i mimo iż chciał się do nich przyznać, nie umiał. Timmy mu w tym pomógł.
- I Reus - poruszył ostatnią osobę, chociaż już wcale nie musiał. - Naprawdę nie doceniasz tego, co masz. W życiu istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.
Spojrzał na bruneta, który po raz kolejny marzył, by zostać samym. Sam na sam ze sobą. Timmy doskonale to wiedział. Jego przyjaciel musiał się z tym zmierzyć, nikt za niego nie mógł tego zrobić. Popchnął go, by zrobił pierwszy krok, by zrozumiał, co robi źle, by przyznał się, że jego zachowanie nie jest najwłaściwsze. Dlatego zamilknął już i nie czekał na odpowiedź, tylko wyszedł z mieszkania, cicho zamykając drzwi.
***
Niepewnie postawiła jedną nogę na mokrym betonie, drugą bardziej stanowczo. Wyszła z pociągu, poprawiając spadającą z ramienia torbę. Było ciemno i cicho, jak na miasto bardzo cicho. Taki stan na chwilę przerwał tylko odjeżdżający pociąg, z którego wysiadła tylko ona.
Padał lekki, mżący deszcz, a peron świecił pustkami. Rozglądnęła się dookoła, nikogo nie spostrzegając. Poprawiła opadające na twarz wilgotne włosy i ruszyła przed siebie. Nie miała zamiaru brać taksówki, musiała się przewietrzyć, zacząć trzeźwo myśleć.
Gdzieniegdzie usłyszała cichy głos, kilka aut przemknęło ulicą, przebijając się przez zalane wodą ulice.
Doszła do parku, który doskonale znała. To jej ulubiony w Dortmundzie, blisko stadionu, niedaleko domu. Panowała ciemność, przerywana przez liczne stojące, jedna koło drugiej, latarnie. Usiadła na mokrej od deszczu ławce, a torbę rzuciła na ziemię. Sięgnęła do kieszeni swoich spodni, wyciągając telefon, który miała wyłączony od kilku godzin. Gdy wyświetlacz się zapalił, ujrzała 20 nieodebranych połączeń. W pierwszym odruchu miała ochotę cisnąć nim o ziemię. Nie zrobiła tego, ale przejechała palcem po wyświetlaczu, na którym widniały liczne krople deszczu.
14 nieodebranych połączeń od Gotzego, 5 razy dobijał się Sahin, a tylko raz dzwonił jej tata. Zignorowała to i schowała urządzenie. Było już późno, więc postanowiła wracać. Podniosła się z ławki i ruszyła w stronę domu. Wciąż nie docierało do niej to, co usłyszała. Myśli napływały jej do głowy, tworząc mętlik, z którego nie umiała już nic odczytać.
Po 15 minutach marszu doszła na miejsce. Zauważyła dom Sahina, w którym paliło się tylko jedno światło, a następnie swój - całkowicie ciemny. Był pusty, ponieważ cała drużyna, wraz z jej tatą, wciąż nie wróciła do Dortmundu.
Otworzyła bramkę, która cicho zapiszczała. Kroczyła chodnikiem ułożonym z nienaganną dokładnością obok krótko ściętej, ciemnozielonej trawy. Wyciągnęła pęk kluczy i przekręciła zamek. Niepewnie weszła do środka wypełnionego ciemnością. Po omacku doszła do lampki, którą następnie zapaliła, a pomieszczenie oblał jasny strumień ciepłego światła.
Rzuciła swoje rzeczy na ziemię, zostawiając je w przejściu. Zawsze się wściekała, gdy jej brat lub Marco się tak zachowywał i po skończonym treningu zostawiał torbę na środku pomieszczenia. Teraz było jej to obojętne. Pokierowała się do salonu, nie zważając na fakt, iż jest cała mokra. Usiadła na jednej z kanap i rozejrzała się dookoła. I w tym momencie poczuła, że tego jej brakowało. Spojrzała w kierunku balkonowych drzwi, przez które można było ujrzeć niewielkie lampki, znajdujące się w ogrodzie za domem. Kochała to miasto, a błędem był wyjazd z niego. Ucieczka nigdy nie rozwiązuje problemów, to już wiedziała. Gdy wyjechała z Niemiec, popełniła błąd. Ale kto ich nie robi? Teraz zrobiła to świadomie, bo dwa razy błędu nie można popełnić. Drugi wybór był jej świadomą decyzją, której w tej chwili żałowała.
Wzięła głęboki oddech. I obiecała sobie, że już nigdy nie zostawi tego miejsca.